Mistrzowie Polski do 89 minuty spotkania z Arisem Limassol prowadzili dwiema bramkami. Wydawało się, że częstochowianie zabiorą na Cypr taką przewagę. Nic bardziej mylnego. Gol w końcówce wprowadził niewielką nerwowość przed rewanżem.
Doskonały początek
Raków wszedł w spotkanie z impetem. W siódmej minucie wyszedł na prowadzenie. Fran Tudor obsłużył podaniem Władysława Koczerhina. Ukrainiec pewnie wykończył akcję i wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Od tego momentu, mimo że Aris miał przewagę w posiadaniu piłki, to mistrzowie Polski dyktowali warunki na murawie.
Raków był zespołem lepszym. Prowadził grę i atakował bramkę Cypryjczyków. Brakowało mu albo wykończenia lub ostatniego podania. Częstochowianie mogli na przerwę schodzić nawet i trzema bramkami przewagi.
Tak się jednak nie stało. Raków prowadził jednym golem, jednak zostawił po sobie dobre wrażenie. Po przerwie obraz gry się nie zmienił. Jedyna korekta, jaka zaszła, to wynik rywalizacji.
Nieszczęsna końcówka
Po faulu na Marcinie Cebuli sędzia podyktował rzut karny. Pewnie wykonał go Fabian Piasecki. Częstochowianie byli na fali. Mogli jeszcze podwyższyć prowadzenie. Raków jednak nie był w stanie uderzyć na bramę, co zemściło się w samej końcówce.
W 89 minucie kapitalne uderzenie, poprzedzone minięciem jednego z rywali, wykonał Mihlali Mayambela. Uderzenie reprezentanta RPA było nie do obrony dla Vladana Kovacevicia. Raków mógł sobie pluć w brodę.
Rewanżowe spotkanie, zaplanowane na 15 sierpnia i godzinę 19 czasu polskiego, będzie więc zdecydowanie bardziej na „styku” niż można było zakładać jeszcze w 85 minucie rywalizacji. Mimo to Raków zrobił kolejny krok w kierunku Ligi Mistrzów.
Raków Częstochowa – Aris Limassol 2:1 (1:0)
1:0 – Koczerhin, 7 min, 2:0 – Piasecki, 64 min (rzut karny), 2:1 – Mayambela. 89 min.