Polacy wiedzą, jak trafić do serc kibiców zagranicznych klubów. Nie zawsze bowiem jest tak, że idolem fanów staje się wychowanek, który od najmłodszych barw przywdziewał barwy konkretnej drużyny. Jeśli zawodnik z zagranicy prezentuje dobry poziom, strzela dużo goli, jest charakterny, szczery lub po prostu mocno identyfikuje się z klubem, „kupuje” tym sobie respekt tubylców. Piłkarze z Polski również potrafili to w delegacji niejednokrotnie robić.
Artur WICHNIAREK – Arminia Bielefeld (1999-2003, 2006-09)
Mało który piłkarz może nazywać się królem, a Wichniarek do takiego właśnie grona należy. W Bielefeldzie jest tam jednak znany przede wszystkim jako “Król” (po niemiecku “Koenig”) Artur, a fani Arminii nie zapominają o nim aż po dziś dzień. Regularnie piszą do niego w social mediach, wydzwaniają, zapraszają do miasta czy na mecz. Emerytowany napastnik darzy ten klub ogromnym sentymentem. To właśnie tam rozpoczynał swoje niemieckie wojaże.
Pozostaje zadać sobie pytanie: czym Polak zapracował sobie na taką sympatię? Arminia nie jest klubem z niemieckiej czołówki, ale czasem grywała w tamtejszej Bundeslidze (także obecnie). Na przełomie XX i XXI wieku kursowała regularnie między pierwszą a drugą ligą i właśnie wtedy trafił tam “Wichniar”. W 2001 i 2002 roku zostawał królem strzelców 2. Bundesligi (stąd przydomek) – najpierw przyczyniając się do utrzymania, potem do powrotu do elity. Po awansie nie zwalniał tempa. W najwyższej lidze rozgrywkowej w barwach Arminii niemalże zawsze strzelał dwucyfrową liczbę bramek. Obecnie jest drugim najlepszym strzelcem w historii klubu i najlepszym w historii jego występów w Bundeslidze. Podsumowując, rządzi jak na prawdziwego króla przystało.
Andrzej SZARMACH – Auxerre (1980-85)
Jak sam twierdzi, we Francji jest szanowany bardziej niż w Polsce, co oznacza, że nad Sekwaną naprawdę muszą za Szarmachem szaleć. 61-krotny reprezentant kraju grał tam ładnych parę lat, ale to właśnie w Auxerre – dziś nieco zapomnianym – robił swego czasu prawdziwą furorę. Występował tam z innymi Polakami, m.in. ojcem Miroslava Klose, Józefem, lecz to właśnie on był z nich wszystkich najlepszy. Na jednej z francuskich stron można znaleźć żartobliwą uwagę, że dzięki swoim wąsom i pulchności wyglądał jak… typowy Gal, dzięki czemu lepiej mógł wpisać się w charakter miasta, mającego mocne średniowieczne korzenie.
Szarmach czarował jednak przede wszystkim na boisku. W trakcie swojej przygody w Auxerre zdobył aż 100 goli, co czyni go najskuteczniejszym zawodnikiem w historii klubu. Dwukrotnie był też wybierany najlepszym obcokrajowcem Ligue 1. Tym bardziej warto więc te wyróżnienia docenić. Jego koniec z Auxerre był wyjątkowo smutny, bo Szarmach dowiedział się o nim… na pogrzebie matki jednego z ludzi związanych z klubem. Polak został poinformowany, że z racji wieku (miał już 35 lat) nie będzie podstawowym napastnikiem, a jako że ławka rezerwowych na pewno nie będzie go satysfakcjonować, zasugerowano mu, aby zmienił klub. Tak też się stało.
Krzysztof WARZYCHA – Panathinaikos Ateny (1989-2004)
W zielonej części greckiej stolicy Warzycha jest niemalże bogiem. Nic dziwnego, że po zakończeniu kariery na stałe osiadł w Grecji, skoro niezwykle emocjonalni kibice Panathinaikosu traktują go tam całkowicie ze szczerą miłością. Oczywiście napastnik urodzony w Katowicach sumiennie sobie na to zapracował. Obecnie jest uznawany za jednego z najlepszych piłkarzy w całej historii ligi greckiej.
Zresztą żaden piłkarz spoza Grecji nie zagrał dla Panathinaikosu aż tylu meczów, co właśnie Warzycha. To także “Gucio” jest najskuteczniejszym snajperem w historii tego klubu, a niewiele brakowało, aby być także najlepszym strzelcem ligi greckiej w ogóle. Finalnie trzykrotnie zostawał jej królem strzelców. Z Helladą związał się tak mocno, że przyjął nawet tamtejsze obywatelstwo, a w 2015 roku… startował w wyborach parlamentarnych z ramienia partii ANEL, czyli “Niezależni Grecy”, o charakterze eurosceptycznym, narodowym oraz konserwatywnym. Mandatu jednak nie uzyskał, choć poszło mu stosunkowo całkiem nieźle.
W Polsce za wiele się o nim nie mówi, bo mimo jego fenomenu w Grecji, w reprezentacji “biało-czerwonych” radził sobie słabo. Nie zawsze zresztą jeździł na zgrupowania, a Grecy nieraz apelowali, aby zrobić coś, by Warzycha… grał właśnie dla nich. Gdzieniegdzie można znaleźć historię (czy prawdziwą?) o chłopcu, którego wyciągnięto spod gruzów po trzęsieniu ziemi. Powiedziano mu, że teraz może dostać to, na co ma tylko ochotę. On zaś chciał zobaczyć na żywo Warzychę.
Jan URBAN – Osasuna Pampeluna (1989-95)
Polakom nigdy nie było po drodze z Hiszpanią. Gorąca liga, w której panującymi atutami są lekkość i technika, rzadko sprzyjała dość topornym – jak na tamte realia – graczom znad Wisły. Urban był jednak inny. Gdy trafił z Górnika Zabrze do Osasuny, jego transfer wywołał wielkie zaciekawienie. Szybko okazało się ono uzasadnione, bo przez 6 lat gry w tym zespole były reprezentant Polski wyrobił sobie świetną renomę. Został także najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii klubu.
Jego dyspozycja otworzyła drogę do klubu innym Polakom, m.in. Romanowi Koseckiemu, z którym ten stworzył całkiem groźny duet. Osasuna nigdy nie była klubem ze ścisłego topu, ale to nie przeszkodziło Urbanowi w jednym meczu, który na stałe zapisał się w pamięci kibiców. Było to 30 grudnia 1990 roku, gdy jego drużyna pokonała na wyjeździe 4:0 sam wielki Real Madryt. Urban zdobył wówczas hat-tricka, który skompletowany na słynnym Santiago Bernabeu smakował jak wówczas najlepszy szampan.
W Pampelunie cieszył się takim szacunkiem i sympatią, że po zakończeniu kariery właśnie tam stawiał swoje pierwsze trenerskie kroki. W 2014 roku objął nawet zespół seniorów, ale niestety bardzo mizernym skutkiem. Wśród hiszpańskich kibiców pamięć o nim wciąż jest jednak żywa… Nieraz staje się częścią różnych zestawień, prezentujących najlepszą jedenastkę w historii Osasuny.
Jakub BŁASZCZYKOWSKI – Borussia Dortmund (2007-16)
Dużo czasu potrzebowali Niemcy, aby nauczyć się wymawiać jakże skomplikowane dla nich nazwisko skrzydłowego z Truskolasów. Początkowo, na prośbę klubowego kierownictwa, był po prostu Kubą, dopiero z czasem stając się Błaszczykowskim. Przez lata bowiem na jego koszulce meczowej zamiast nazwiska widniała skrócona forma jego imienia. Nigdy w historii występów dla niemieckiego klubu nie był jedynym Polakiem w Borussii. Najpierw grał z Euzebiuszem Smolarkiem, a później był częścią słynnego polskiego trio z Łukaszem Piszczkiem i Robertem Lewandowskim. Ze wszystkich to właśnie jednak Błaszczykowski jest najbardziej uwielbiany.
Dlaczego? Mówiąc wprost – był po prostu dobrym chłopakiem. Ludzie z górniczego regionu doceniają charakterność i wolę walki, a to zawsze należało do atutów Polaka. Nigdy nie odpuszczał, zawsze parł do przodu. Jego wielokrotne problemy zdrowotne mocno uprzykrzały mu karierę, ale on nie poddawał się i po każdej kontuzji konsekwentnie wracał do gry. To także cenili kibice. Liczba goli i asyst w jego wykonaniu była niezła, choć nie można stwierdzić, że rewelacyjna. Pomimo tego dortmundczycy i tak go uwielbiali. No i oczywiście Kuba był ważnym elementem dwóch tytułów mistrzowskich, zdobytych przez klub w 2011 i 2012 roku.
Gdy pod koniec jego przygody z BVB zaczęto spekulować o ewentualnym odejściu, kibice byli wściekli. To, że wypożyczono go do Fiorentiny czy bez żalu oddano do Wolfsburga bardzo nie spodobało się fanom. Niemiecki raper M.I.K.I poświęcił Błaszczykowskiemu dwa swoje utwory, jeden, nagrywając tak po prostu, a w drugim, przepełnionym patosem, żegnając go, gdy ten na dobre opuszczał Borussię. Trafił do wspomnianego Wolfsburga i kiedy po raz pierwszy grał przeciwko BVB, pełno było wzruszających momentów. Po ostatnim gwizdku, już w zielonej koszulce „Wilków”, został wywołany do sektora kibiców z Dortmundu. Stał przed nimi sam, wysłuchując szczerego hołdu, który płynął z trybuny w jego kierunku.
Łukasz PISZCZEK – Borussia Dortmund (2010-21)
Cichy, skromny, ale zawsze oddany. Piszczek zagrał w Borussii wiele więcej meczów, zdobył też więcej trofeów niż Błaszczykowski. Podobnie jak rodak, był i nadal jest przez kibiców uwielbiany. Obaj zresztą w najlepszych latach szaleli na prawej flance BVB, siejąc postrach nie tylko w rozgrywkach Bundesligi.
„Piszczu” nigdy nie aspirował do miana lidera. Przywdziewał czasem opaskę kapitana, ale nie był on typem wodza, który ciągnął za sobą kolegów. Dawał jakość, doświadczenie i był cenionym elementem kadry nawet grubo po 30-stce. Nie bez powodu zresztą przez parę lat był członkiem rady drużyny, reprezentującej piłkarzy przed klubowymi oficjelami.
W przypadku jego pożegnania z Borussią tak wielkich zaniechań, jak u Błaszczykowskiego już nie było. Znalazł się czas na okolicznościowe koszulki oraz szpaler w ostatnim meczu z Bayerem Leverkusen, do którego przyłączyli się nawet rywale. Niestety, można żałować, że z powodu pandemii koronawirusa Signal Iduna Park w Dortmundzie nie został wówczas wypełniony kibicami. Ci jednak nie zapomnieli o swoim prawym obrońcy i przygotowali odpowiednie transparenty w geście podziękowania.
Włodzimierz LUBAŃSKI – Lokeren (1975-82)
Śląski piłkarz jest znany przede wszystkim z gry w Górniku Zabrze, a także z tego, że przez długie lata był najskuteczniejszym zawodnikiem w historii reprezentacji Polski. Niewiele osób jednak pamięta, że Lubański został także legendą belgijskiego Lokeren. Trafił tam dwa lata po odniesieniu poważnej kontuzji, która w wieku 28 lat bardzo mocno wyhamowała jego fantastyczną karierę. W normalnych okolicznościach Lubański byłby przecież bohaterem rekordowego transferu do Realu Madryt, ale niestety na takie posunięcie nie zgodziły się polskie komunistyczne władze…
Fakt sportowego „zjazdu”, który zaliczył, pozwolił mu jednak na wyjazd. Trafił właśnie do Lokeren, gdzie przez 7 lat zagrał blisko 200 spotkań, osiągając najlepsze rezultaty w historii klubu – wicemistrzostwo, finał Pucharu Belgii oraz ćwierćfinał Pucharu UEFA, wszystkie w 1981 roku. “Dla wszystkich tych, którzy interesują się futbolem, on jest postacią pomnikową” – mówił w dokumencie o Lubańskim, opublikowanym na YouTube’owym kanale Footgol TV, Herman van der Putte, ówczesny rzecznik klubu. Niezwykle pozytywnie wypowiadają się o nim także kibice, którzy mimo upływu 40 lat ciągle o Lubańskim pamiętają. Trudno, aby było inaczej, skoro urodzony w Gliwicach napastnik grał w Lokeren w momencie jego najlepszego okresu w historii. Sam zresztą był jego współtwórcą. Po meczu z Barceloną o wymianę koszulek poprosił Lubańskiego sam Johann Cruyff.
Mariusz LEWANDOWSKI – Szachtar Donieck (2001-10)
Kibice szczególną sympatią darzą boiskowych twardzieli. Może tacy zawodnicy nie prezentuję najlepszej techniki i najefektowniejszej wizji, ale zawsze zostawiają na murawie serce. Szachtar – znaczy “górnik”, więc powinno dziwić, że fani z Doniecka uwielbiali i nadal wielbią Lewandowskiego, który był częścią drużyny osiągającej znakomite sukcesy. 5 mistrzostw, 3 Puchary Ukrainy, 1 Superpuchar. Nie można też zapomnieć o historycznym triumfie w ostatniej edycji Pucharu UEFA w 2009 roku, za co Polak otrzymał od prezesa Szachtara premię w wysokości 400 tys. euro. Z nim na boisku zdecydowanie nie można było zadzierać.
Lewandowski swój okres w Szachtarze określił mianem najlepszego w życiu. Kibice pamiętają o nim do dzisiaj, a klub przy okazji urodzin składa mu życzenia urodzinowe w przestrzeni publicznej. Na Ukrainie nazywa się go legendą, a status, jaki osiągnął, jest wzorem dla wszystkich tych, którzy chcą złotymi zgłoskami zapisać się w historii Szachtara.
Roman DĄBROWSKI – Kocaelispor (1994-2002, 2005, 2006-07)
Postać w Polsce praktycznie zapomniana, a jednak konieczna do przypomnienia. Chociaż tak po prawdzie zagranicą – a już z pewnością w Turcji – Dąbrowski funkcjonuje jako… Kaan Dobra, ponieważ swego czasu przyjął tureckie obywatelstwo. Urodzony w Głuchołazach na Górnym Śląsku nigdy jednak nie wyrzekł się swoich korzeni. Zabieg formalny pomógł mu jednak funkcjonować nad Bosforem, zarówno w życiu codziennym, jak i sportowym (ograniczenia dla obcokrajowców).
To właśnie Dąbrowski przetarł wiele szlaków w Turcji. Kocaelispor obecnie zniknął z poważnej mapy piłkarskiej, ale na przełomie wieków był to wiele znaczący klub. Zresztą właśnie ofensywnie usposobiony Dobra przyczynił się do tego, że drużyna z Izmitu osiągnęła swoje jedyne sukcesy w historii – dwa Puchary Turcji w 1997 i 2002 roku. Dąbrowski natomiast po karierze osiadł tam z żoną na stałe. Początkowo nie rozpakowywał nawet walizek, sądząc, że długo w tureckim kraju nie zabawi, jednak lata mijały i mijały, a on stał się tam dla ludzi jak swój.