Do tego roku osiemnaście klubów w historii zdobywało mistrzostwo Polski. Najwięcej Legia, a najmniej, bo tylko raz – Garbarnia Kraków, Szombierki Bytom, Piast Gliwice i… od teraz Raków Częstochowa. Jak do tego doszło, jak owe zespoły tego dokonywały?
Wielu ich nie było
Wystarczy spojrzeć na listę klubów, które znalazły się w gronie jednokrotnych mistrzów Polski, by zorientować się, że tych jest niewielu. Doliczyć się można zaledwie czterech takich przypadków. Poza tytułowym Rakowem są jeszcze trzy zespoły. Każdy z nich zdobywał tytuł w innych czasach. Każdy z tych przypadków jest inny, aczkolwiek za każdym razem wyjątkowy.
Szaleńczy plan komputerowego giganta
Raków nie był nigdy klubem wiodącym w polskiej piłce. Częstochowski zespół w latach 90. po raz pierwszy awansował do ówczesnej I ligi. W dotychczasowej historii raz dał radę awansować do finału Pucharu Polski. Końcówka ubiegłego stulecia była dla Rakowa momentem niezwykle trudnym – kolejne spadki, ostatecznie do czwartej ligi, walka o byt klubu z Limanowskiego. Raków udaje się uratować. Historycznym momentem staje się rywalizacja z Koszarawą Żywiec, dzięki której „czerwono-niebiescy” awansowali do III ligi.
W 2011 roku na 90-lecie klubu przyjeżdża wielka wówczas Wisła Kraków. Kilka lat później sponsorem Rakowa zostaje firma X-Kom, a od 2014 roku władze w Rakowie przejmuje Michał Świerczewski. Młody przedsiębiorca w pewnym momencie przedstawił 5-letni plan rozwoju (2016). Ten został wyśmiany – nikt nie spodziewał się, że klub z Częstochowy awansuje do Ekstraklasy. Tymczasem Świerczewski zatrudnił Marka Papszuna. Nowy trener otrzymał konkretne zadanie.
To zostało zrealizowane – częstochowianie najpierw awansowali do I ligi, następnie, w 2019 roku po 20 latach przerwy na najwyższy poziom rozgrywkowy. W 2021 roku Raków osiągnął historyczny wynik. Częstochowianie na stulecie istnienia klubu zdobyli pierwszy Puchar Polski oraz wicemistrzostwo kraju. Wynik powtórzyli rok później.
W tym sezonie nie znalazł się już nikt silniejszy niż częstochowianie. Szaleńcza wręcz wizja Świerczewskiego stała się faktem. Czy Raków ma szanse na kontynuację sukcesów i spełnienie kolejnego celu właściciela, fazy grupowej europejskich pucharów? Czas pokaże, choć może być o to trudno. W końcu z klubem pożegna się za kilka tygodni jeden z architektów sukcesu – Marek Papszun. Dawid Szulczek, nowy szkoleniowiec będzie miał równie trudne zadanie, co kilka lat wcześniej Papszun.
Zamierzchła historia
Ponad 90 lat Garbarnia Kraków czeka na kolejny tytuł mistrza Polski. „Brązowi” sięgnęli po niego w 1931 roku. Wówczas zespoły z Krakowa wiodły prym w polskiej lidze. Ciekawe jest jednak to, że Garbarnia po pierwszej rundzie wcale nie była faworytem do zdobycia tytułu. Po wiośnie (sezon kończono w listopadzie) „Brązowi” zajmowali piąte miejsce. Do prowadzącej Pogoni Lwów (co podkreśla jak dawno Garbarnia zdobyła tytuł) traciła trzy punkty.
Druga część sezonu była już zdecydowanie lepsza w wykonaniu Garbarni. Ekipa z Krakowa, podobnie jak w kilku sezonach w tamtym okresie, rozegrała praktycznie bezbłędną rundę. Po kilku kolejkach zespół z Ludwinowa awansowała na pozycję lidera ligi. Dziennikarze w tamtym czasie pisali o Garbarni w sposób niezwykle pozytywnym. „Drużynę wyrównaną bez słabych niemal punktów, bojową i twardą, o dużem zrozumieniu gry pozycyjnej” – możemy przeczytać w starych wydaniach Przeglądu Sportowego.
Ostatecznie Garbarnia sięgnęła po tytuł po praktycznie idealnej rundzie (nie licząc dwóch spotkań z Wartą Poznań, gdzie padł remis i ŁKS-em Łódź, z którym „Brązowi” przegrali). W dodatku stworzyła najszczelniejszą linię defensywną w lidze (stracone 22 gole w 22 rozegranych spotkań, druga Wisła Kraków miała ich 30). Był to jednak pierwszy i zarazem jedyny sukces zespołu z Krakowa. Późniejsze lata były dla „Brązowych” niezbyt przyjemne – spadki na niższy poziom rozgrywkowy i ponowna walka o powrót na ligowy szczyt, która trwa po dziś dzień.
Szombierki. Jak „fuksiarze” z Bytomia wyprzedzili Legię i Śląsk
Obecnie grają w IV lidze w I grupie śląskiej i zajmują miejsce w drugiej połowie tabeli. Ale w sezonie 1979/80 byli w innej czasoprzestrzeni. Szombierki, które powstały w 1919 roku (klub nazywał się Poniatowski Szombierki) musiał długo przebijać się do piłkarskiej elity. Zadebiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej dopiero po II wojnie światowej, a konkretnie w 1947 roku. Jeśli ktoś jednak myśli, że „Zielonym” po tym awansie było łatwo i przyjemnie ten jest w błędzie. W 1950 roku nastąpił pierwszy spadek, a rozbrat z elitą trwał długie 23 lata! W 1965 roku bytomianie zdobyli jednak pierwszy medal, srebrny. Złoty medal przypadł w sezonie 1979/80, a dobrym prognostykiem było przedsezonowe zwycięstwo w meczu z olimpijską reprezentacją Polski.
Zimny prysznic nastąpił jednak błyskawicznie, bo… na inaugurację sezonu. Szombierki przegrały 0:4 z Wisłą Kraków. Potem jednak maszyna „zatrybiła” i zaczęła gromić rywali. Zespół prowadził Hubert Kostka, były świetny gracz Górnika Zabrze i reprezentacji. „Szombry” wskoczyły na fotel lidera już w szóstej kolejki. Tuż przed przerwą zimową zespół złapał jednak zadyszkę i wydawało się, że nici będą z ligowej sensacji. 4 grudnia 1979 w Bytomiu gościła Legia i została rozgromiona aż 5:0! Mistrzostwo jesieni natchnęło śląską drużynę. W decydującej części sezonu bytomianie grali w kratkę, ale punktowali. Szombierki mogły wcześniej świętować tytuł, bo ŁKS odebrał punkty Legii. Łodzianie odebrali szanse na mistrzostwo nie tylko warszawianom, ale i Śląskowi Wrocław. Bilans Szombierek w tamtym sezonie? 16 zwycięstw, 7 remisów i 7 porażek.
Mieliśmy solidną i pracowitą drużynę. I niezwykle wyrównaną, ale z jedną dużą gwiazdą. Mam na myśli oczywiście Romana Ogazę. Na niego graliśmy w ataku, on nam dawał bezcenną jakość. Trzeba przyznać, że trener Hubert Kostka optymalnie zestawił skład, wycisnął z niego, ile się da. Zawsze nam powtarzał, że tylko ciężką i upartą robotą możemy zbliżyć się do poziomu mocniejszych rywali. Uwierzyliśmy mu, ale on też dobierał odpowiednie argumenty, żeby nas zmobilizować.
Wiesław Surlit, bramkarz Szombierek dla Onetu
Szombierki stały się sensacją, grają na boisku nazywanym „Hasiokiem”, tuż przy kopalni. Ubodzy krewni bytomskiej Polonii przeżyli swoje dni chwały i mieli swoje pięć minut. Zawodnicy od kopalni, która ich utrzymywała otrzymali talony na samochody. Przełom lat 80/90 był zmierzchem wielu kopalń i górnictwa. Był też zmierzchem Szombierek, które wciąż żyją wspomnieniami.
Gliwicki rollercoaster. Mogli spaść, a zdobyli majstra!
39 lat po Szombierkach pierwszy tytuł świętowano w nie tak mocno oddalonym od Bytomia mieście, a konkretnie w Gliwicach. To historia bliźniaczo podobna do mistrzostwa Leicester City w Premier League, gdy coś czego nikt się nie spodziewał, stało się faktem. Głównie dzięki wierze, że w piłce może się wszystko zdarzyć.
Mówiąc o historycznym tytule dla Piasta, trzeba się cofnąć o jeden sezon, a mianowicie do rozgrywek 2017/18. Wtedy też jesienią dokonano zmiany trenera, a do klubu trafił Waldemar Fornalik. Były selekcjoner miał wydźwignąć Piasta z kryzysu, ale tak naprawdę walczył o utrzymanie do… ostatniego meczu. Przed spotkaniem z Termaliką Nieciecza gliwiczanie byli na miejscu spadkowym, ale wygrana 4:0 uratowała im byt, spychając w otchłań pierwszej ligi popularne „Słoniki”. Po tamtym sezonie przy Okrzei dokonano zmian w kadrze, w klubie pojawili się m.in. Jakub Czerwiński i Tomasz Jodłowiec (na stałe), Jorge Felix, Piotr Parzyszek, czy Patryk Sokołowski. Zespół sumiennie, jak to u trenera Fornalika przepracował okres przygotowawczy i rozpoczął sezon, w którym celem była grupa mistrzostwa.
Na koniec 2018 roku Piast był szósty. Po 30. kolejkach, czyli sezonie zasadniczym gliwiczanie byli już trzeci. Liderująca Legia Warszawa w rundzie finałowej zaczęła jednak tracić przewagę, a Piast rozgrywał niemal perfekcyjną część sezonu (tylko jeden remis w siedmiu kolejkach) i odrabiał straty. W 34. kolejce Piast pojechał na Łazienkowską i pokonał Legię 1:0. Jak wspominali piłkarze z Górnego Śląska, to wtedy w szatni uwierzono w mistrzowski tytuł. Niesamowity mecz z Jagiellonią i thriller w końcówce spotkania jeszcze bardziej ich w tym utwierdził, a ostatni mecz sezonu z Lechem u siebie przypieczętował największy sukces w historii klubu, o którym nikt nawet nie marzył. „Za 70 lat, za III ligi smak, na mistrza Polski przyszedł czas, o tym marzy każdy z nas!” – śpiewali kibice Piasta w meczu z Lechem Poznań 19 maja 2019 roku. Śpiewają i do tej pory, choć jeszcze niedawno piosenka ta brzmiała inaczej, bo zamiast „na mistrza Polski przyszedł czas”, śpiewano: „na Ekstraklasę przyszedł czas”.
Mistrza zdobył zespół bez gwiazd, kolektyw. Na to zapracowało wielu ludzi, ale chcę podkreślić jedną rzecz. Wygraliśmy nie tylko, bo mieliśmy najwięcej punktów. Graliśmy w piłkę, prezentując dobry styl. Nikt nie powie, że braki nadrabialiśmy agresją, walką itd. W klasyfikacji fair play też byliśmy w czołówce, mieliśmy mało fauli i mało kartek.
Bogdan Wilk, dyrektor sportowy Piasta Gliwice
Na Piasta niewielu stawiało, a ten zespół bez gwiazd, tak naprawdę wykreował je… tuż po zakończeniu sezonu. Piłkarze Piasta rozbili bank nagród podczas posezonowej Gali Ekstraklasy. – To był najlepszy rok w mojej karierze, zdobyliśmy mistrzostwo, a ja zostałem najlepszym obrońcą ligą – mówił dziennikowi „Sport” Aleksandar Sedlar, obrońca, który obecnie gra w lidze hiszpańskiej.
Co było siłą tamtej drużyny? Świetna atmosfera, zgranie i jedność. – Wspaniałych momentów w tamtym sezonie było wiele. Niesamowity mecz z Jagiellonią, Wygrana na Legii. Feta na stadionie. Niezapomniane chwile. Dla mnie obrazkiem, który kojarzy mi się z mistrzostwem było zdjęcie, które wykonałem z kilkoma chłopakami m.in. Badią, Kirkeskovem, Korunem, Sedlarem. Było to nad ranem po Gali Ekstraklasy, gdzie bawiliśmy się przednio. Weszliśmy do hotelowej windy i… wcale nie mieliśmy dość świętowania. Czuło się, że jesteśmy paczką przyjaciół. Muszę przyznać, że tęsknie za nimi i za ludźmi z Piasta, bo na sukces zapracowało wielu – opowiadał Ekwadorczyk Joel Valencia.
Do mistrzostwa Polski swoje cegiełki dołożyło wielu, ale rola Waldemara Fornalika jest szczególna. Od lat uważany za czołowego trenera w Polsce, marzył by powtórzyć sukces z 1989 roku, gdy jako piłkarz Ruchu zdobył mistrzostwo Polski. Po 30 latach udało się to w roli szkoleniowca.
– Emocje były inne, bo prowadząc Piasta graliśmy z Lechem. Rywal zmienił skład, miał silną drużynę a w pierwszej połowie jeden z piłkarzy Lecha trafił w słupek. W 1989 roku drużyna była tak mocna, że nikt sobie nie wyobrażał, abyśmy nie pokonali Górnika Wałbrzych. Na pewno jednak zarówno wtedy, jak trzydzieści lat później, były to wielkie niespodzianki – mówił w wywiadzie dla TVP Sport.
Kilka sezonów wcześniej, Fornalik na ławce Ruchu Chorzów był o krok od mistrzostwa. „Niebiescy” pokonali Lechię i nasłuchiwali wyniku w meczu Wisły ze Śląskiem. Wrocławianie nie zgubili jednak punktów i to oni świętowali mistrzostwo. Co ciekawe po raz pierwszy w historii dwóch kolejnych nowych mistrzów Polski jest z tego samego województwa (Piast 2019, Raków 2023).
W piłce jednak też funkcjonuje zasada: co się odwlecze, to nie uciecze. Rakowowi mistrzostwo tym razem nie uciekło. Ale czy przyjdzie kolejne i częstochowski klub opuści grono „jednokrotnych” mistrzów Polski? Przekonamy się w najbliższych sezonach.