Tegoroczny sezon koszykarski jest wyjątkowy. Po raz pierwszy od lat większa grupa polskich drużyn przystąpiła do gry w europejskich pucharach. Choć wiedzie im się raczej słabo, to pokazują, że chcą rywalizować z lepszymi od siebie. Co daje polskim klubom gra w europejskich pucharach?
Polska i Europa dobrze się znają
Na początku XXI wieku struktura europejskich pucharów była taka, że mistrz Polski miał zagwarantowane miejsce w Eurolidze, czyli odpowiedniku piłkarskiej Ligi Mistrzów. Z kolei finalista krajowych rozgrywek mógł ubiegać się o angaż w rozgrywkach niższego szczebla. Z takiego układu skrzętnie korzystał Śląsk Wrocław, a później Prokom Trefl Sopot, który jako pierwszy polski klub awansował do drugiej fazy tych rozgrywek. Było to w roku 2005. Podobny sukces udało się powtórzyć dwa lata później. Następnie na salony wkroczył naszpikowany gwiazdami zespół Asseco Prokom Gdynia. Na przestrzeni lat konsekwentnie budował swoją pozycję, aż w końcu w sezonie 2009/2010 osiągnął największy sukces w historii polskiej koszykówki klubowej, jaki stanowił awans do Elite 8.
Niestety pomimo upływu lat, żaden polski klub nie był nawet w stanie zbliżyć się do tego wyniku. Euroliga zmieniła swoją strukturę, stając się ligą zamkniętą, a nasi reprezentanci musieli poszukać sobie miejsca w rozgrywkach niższego szczebla. Ostatnim klubem, który doświadczył koszykarskiego raju był Zastal Zielona Góra. Miało to miejsce w sezonie 2015/2016. Nieco z rozpędu zdołał jeszcze w tych samych rozgrywkach awansować do ćwierćfinału Pucharu Europy. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o znaczące wyniki polskich klubów na arenie międzynarodowej. Mówimy oczywiście o pucharach, które mają odpowiednio wysoką rangę.
Czasy się zmieniły, Europa nam odjechała
Od czasu, gdy ze sponsorowania koszykówki w Gdyni wycofał się Ryszard Krauze, żaden polski klub nie jest w stanie stworzyć takich warunków, by móc aspirować do gry w Eurolidze. Z tego powodu musimy szukać sobie miejsca niżej. Mowa tu o Pucharze Europy i Lidze mistrzów. Jest to odpowiednio drugi i trzeci poziom rozgrywek. Jak wyliczył Łukasz Cegliński ze Sport.pl, polskie kluby mają w nich łączny bilans 29-105, co daje 27% zwycięstw. Takie rezultaty tylko dwukrotnie zaowocowały awansem do kolejnej fazy. Zastal w 2018 awansował do 1/8 finału Ligi Mistrzów, przegrywając z AS Monaco. Z kolei Śląsk wyszedł z grupy pucharu Europy w minionym sezonie. Było to możliwe tylko dlatego, że jeden z rosyjskich klubów został wykluczony z rozgrywek, po inwazji tego kraju na Ukrainę. Wrocławianie również musieli się zadowolić jednym meczem w fazie pucharowej.
Obecny sezon niestety nie odwrócił tej negatywnej tendencji. Legia i Śląsk zanotowały łączny bilans 2-13 i choć przygoda mistrza Polski z Europą jeszcze trwa, to należy go uznać za najsłabszy zespół w stawce. Dopiero niedawno odniósł premierowe zwycięstwo. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. W rozmowie ze Sport.pl wylicza je Tomasz Jankowski, były reprezentant Polski, obecnie ekspert Polsatu Sport. „Nie ma wątpliwości, odbijamy się od Europy, nie pasujemy do niej. Nie mamy atutów potrzebnych do tego, by konkurować w Pucharze Europy, a nawet Lidze Mistrzów, i to jest jasne od kilku sezonów. Brak ciągłości w składach drużyn, które się nie rozwijają, tylko co roku budowane są od nowa. Powtarzające się błędy przy konstruowaniu zespołów, bo często ściągamy zawodników po przejściach, po kontuzjach, po przerwach – to oczywiście wiąże się z ograniczonymi możliwościami finansowymi, ale ci nowi gracze często nie mają predyspozycji, by ciągnąć drużyny w górę. Budżety są ważne, pieniądze Śląska i Legii są pewnie jednymi z najniższych w ich pucharach, ale w Eurolidze taki Żalgiris Kowno potrafi pokonać wielki i bogaty Real Madryt, więc nie tylko kontrakty grają” – przekonuje były koszykarz.
Pieniądze grają rolę
Choć sprowadzanie problemów polskiej koszykówki jedynie do kwestii finansowych jest nieuprawnionym uproszczeniem, to stanowią one bardzo istotny czynnik. Asseco Prokom był w stanie rywalizować z największymi firmami w Europie także dlatego, że dysponował budżetem pozwalającym na kontraktowanie zawodników wysokiej klasy. Obecnie polskie kluby nie są w stanie konkurować finansowo z bogatszymi klubami. Zwraca na to uwagę Wojciech Kamiński, trener Legii Warszawa w rozmowie z Karolem Waśkiem z WP SportoweFakty. Na pytanie, czego nam brakuje, odpowiada bez wahania: pieniędzy.
Największa różnica jest w budżetach. To jest problem polskiej koszykówki. Nam się wydaje, że mamy wielkie pieniądze na Europę, a wielkie pieniądze to miał Asseco Prokom, który kiedyś grał w Eurolidze. Oczywiście trzeba podziękować naszym sponsorom, że dzięki ich pomocy możemy w ogóle wystąpić w takich prestiżowych rozgrywkach. To duża rzecz. Ale należy pamiętać, że Hapoel czy Galatasaray mają do wydania na zawodników trzy albo cztery razy więcej na zawodników niż my. Za jakość trzeba płacić. Ostatnio usłyszałem, że dwóch zawodników Galatasaray zarabia więcej niż cała nasza drużyna. To o czymś świadczy.
Wojciech Kamiński, trener Legii Warszawa
Polskie kluby znów chcą grać w Europie
Pomimo tej negatywnej tendencji widać, że podejście władz polskich klubów do gry w pucharach w ostatnich latach znacząco się zmieniło. W przeszłości często rezygnowali oni z tego przywileju ze względu na koszty. Teraz pół ligi gra w Europie, bo to się opłaca. Aż cztery polskie kluby rywalizują w European North Basketball League. To powstałe w zeszłym sezonie rozgrywki zrzeszające podmioty z krajów bałtyckich, Czech i Izraela. Naszymi reprezentantami są: Trefl Sopot, KING Szczecin, Enea Zastal BC Zielona Góra i Pszczółka Start Lublin. Polska wyrobiła sobie w nich markę, gdyż premierową edycję wygrał Anwil Włocławek.
Co daje gra w pucharach?
Korzyści wynikające z gry w rozgrywkach międzynarodowych najlepiej widać na przykładzie Śląska Wrocław. Zespół, który w Pucharze Europy znajduje się na ostatnim miejscu, w lidze nie ma sobie równych. Dobrze obrazuje to mecz z Treflem Sopot. Wrocławianie przyjechali nad morze prosto po meczu pucharowym. Dodatkowo ich skład był osłabiony z powodu kontuzji. Nie przeszkodziło im to w gładkim pokonaniu rywala, który miał więcej czasu na przygotowanie do meczu. Kluczem do sukcesu jest intensywność.
Udział w Pucharze Europy sprawia, że Śląsk co tydzień doświadcza takich obciążeń, że potem jest w stanie przenieść to na ligowe parkiety. Narzucić rywalowi taki styl gry, na który nie jest on w stanie efektywnie odpowiedzieć. Tylko rywalizacja z lepszymi od siebie może sprawić, że wskoczy się na wyższy poziom. Wrocławianie zapewne nie zawojują Europy, ale udział w tych rozgrywkach może sprawić, że nie będą mieli godnego przeciwnika w walce o mistrzostwo Polski. Inne kluby zaczynają dostrzegać, że jest to jedyna droga do rozwoju. Dlatego tak chętnie ubiegają się o grę w pucharach, nawet niższego szczebla. Tomasz Kwiatkowski, menadżer ds. sportowych Trefla Sopot, wylicza korzyści gry w Europie.
Trenerzy i zawodnicy wolą grać, bo to rozwija i jest mniej męczące niż żmudny trening. Daje możliwość konfrontacji z zespołami, nie tylko w sytuacji, gdy ma się tydzień na przygotowanie do meczu z rywalem, którego się doskonale zna. To są korzyści pod względem sportowym. Wizerunkowo chcemy pokazywać, że nasze miejsce jest w koszykarskiej Europie. Poza tym dało nam to możliwość zatrudnienia kolejnego obcokrajowca.
Tomasz Kwiatkowski,
Możliwość ekspozycji marki na rynku międzynarodowym daje szansę pozyskania nowych sponsorów, którzy chętnie wesprą podmiot gwarantujący otwarcie się na nowe rynki. Tyczy się to również zawodników, gdzie gra w pucharach stanowi kolejny argument dla klubu w negocjacjach kontraktowych. „Bez rywalizacji z najlepszymi nigdy nie dogonimy Europy” – kończy Wojciech Kamiński. Dobrze, że polskie kluby wzięły sobie tę maksymę do serca, nawet jeśli jeszcze przez jakiś czas przyjdzie im płacić frycowe. Wszak o poziomie każdej ligi świadczy liczba drużyn występujących w pucharach.
Autor: Oskar Struk